czwartek, 27 września 2012

Eintauchen in die Vergangenheit...nein, Zukunft!

Dzisiaj wzięło mnie na przelewanie myśli. Blog ten miał być tylko dla mnie, ale teraz już nie wiem kto to czyta, więc ostrzegam, moje przemyślenia są zwykłe i zapewne mało interesujące, a ja sobie lubię porozmyślać o milionie różnych spraw. (szczególnie teraz, gdyż ostatnio mam problemy z zasypaniem. Mój organizm błędnie zrozumiał parę dni temu, że nastąpił koniec wakacji i przestawił się na tryb 5h snu i codziennie do 1-2 w nocy męczę się, próbując zasnąć).
A i pisanie nieszczególnie jest moją pasją.


 Tak sobie siedzę na łóżku i myślę, skąd wziąć 2,5tys. (Pozdrowiam Ika :d)
W Szwajcarii sprawa byłaby prostsza, poszłabym do pracy. Obie moje siostry (15 i 18 lat) mają pracę, młodsza nieregularną i rzadszą (babysitting), ale starsza w weekendy i czasami w tygodniu pracuje jako kelnerka. Ostatnio zaczęła dawać korki i wczoraj jechała zająć się jakimiś dziećmi. Nie mówię, że w Polsce pracy nie ma, dużo osób rozdaje ulotki czy... No właśnie w sumie nie wiem co.  (Maciej, masz pracę w LCB, no ale nie ukrywajmy, że przez malutki nepotyzm :d ) O zarobkach nie będę się rozpisywać, bo jeszcze wpadnę tak szybko w depresję jak zmienia się teraz pogoda. Ale krótko i zwięźle. Szwajcaria jest droga, ale zarabiają parę razy więcej, przez co moja host mama kupi 62 butelki wody, a Renia tylko 12!
Tak więc mam nadzieje, że uda mi się skorzystać troszeczkę z mojego nepotyzmu, ogarnę większą część kasy (ah, naiwnie wierze, że jacyś znani mi sponsorzy się dorzucą) i za rok będę miesiąc po pobycie w miejscu najbardziej egzotycznym i nieeuropejskim, jakie mam REALNĄ szansę odwiedzić...

Jutro będzie równo jeden miesiąc mojej egzystencji tutaj. Na chwilę obecną nie chcę wracać i nie sądzę żeby ten stan się zmienił. Codziennie rano, siedząc i jedząc słodkie śniadanie po francusku, żałuję, że nie jestem na rok. I moje największe przemyślenie póki co, to że tu, na wymianie, nie chodzi o język. Sama na początku, zgłaszając się do programu, myślałam najbardziej o języku. Ale w tym momencie stwierdzam, że wymiana na Węgrzech, w Serbii czy we flamandzkiej części Belgii byłaby tak samo fascynująca jak tu w Szwajcarii. 
A akurat Szwajcaria mi językowo idealnie podpasowała. Czułam to szczególnie dzisiaj. Gdy z kimś gadam, wyrzucam polski z głowy i operuję niemieckim oraz z innymi wymieńcami angielskim. Na tyle oswoiłam się już z deutschem, że gdy ktoś coś do mnie mówi, nie potrafię od razu stwierdzić czy było to po angielsku, francusku czy niemiecku. Po prostu rozumiem i to jest cudowne uczucie :>
A tak swoją drogą mieszanka niemiecki+angielski+francuski+polski tworzy fajne myśli :>

Coraz więcej komunikuje się z rodziną niemieckim, mniej angielskim, francuskim. Ostatnio nawet tłumaczyłam jakiejś kobiecie w sklepie co jest w jakiejś mrożonce i za ile, bo nie wzięła okularów :D


Oczywiście przytyłam. Widać na zdjęciach.
Mam wrażenie, że stało się to w przeciągu ostatnich dwóch dni.
Łudzę się, że nie wyglądałam tak przez ostatni rok :d
W sumie nic dziwnego, wpieprzam tu ze trzy razy więcej słodkiego. Chociaż miałam nadzieję, że ten zdradziecko postępujący proces nie nastąpi, bo jeżdżę ciągle rowerem. 
Moja młodsza siostra powiedziała, niejako na pocieszenie, że ta najstarsza, będąc przez rok w Peru, przytyła 12 kilogramów. Najstarsza siostra oczywiście. Żeby mnie jeszcze bardziej pocieszyć, pokazała mi jej zdjęcia - przed i po. No to czuje się pocieszona. I dalej wpieprzam za trzech.

Tak jeszcze dodając do tematu tycia na wymianach. Na campie 2 tygodnie temu, co jakąś godzinę, przestrzegali nas przed anoreksją i bulimią, bo ponoć nie każdy sobie z tym radzi. 

Miałam wstawić zdjęcia z Neuchatel, ale mi się na razie nie chce. Mam jeszcze masę zdjęć z różnych kategorii życiowych, ale to może będę sobie stopniowo wrzucać. 
Dzisiaj skok o tyczce (niezbyt korzystne zdjęcie dla mnie, ale co mi tam!).





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz