piątek, 23 listopada 2012

quadratisch,praktisch,gut...

Tytuł to slogan reklamowy. Czego? Czekolady :D!

Tak w ogóle to kawałek z mojej nowiutkiej książki z testami B2! To sobie poszalałam.  Może i w słownictwie czuję się na ten poziom, ale nad gramatyką to będę musiała jeszcze trochę posiedzieć. Trochę dużo. Niestety książki, z których teraz się mam uczyć (teoretycznie B2/C1) nie są dostępne w Polsce, a tu drogie jak cholera. Na szczęście patrząc na mój gramatyczny poziom, B2 w Polsce jest dostępne :)

Tak żeby się jeszcze pochwalić, zaczyna mi wychodzić czasami odmienianie tak automatycznie! Czasami!
  Musi to bardzo dziwnie wyglądać, jak po jakimkolwiek długim zdaniu,  pięknym, z jeszcze bardziej pięknie, rzecz jasna, skomplikowaną konstrukcją, potrafię się szczerzyć do rozmówcy, z miną "słyszałeś/aś co powiedziałam? To było po niemiecku! Użyłam milion czasów, wszystkie przypadki i chyba mam jakiś akcent!". A rozmówca ma to gdzieś, bo sam używa bardziej skomplikowanych zdań opowiadając co miał na obiad...


Nie wiem o czym mam pisać. Chciałam napisać o tym co mnie ostatnio miłego/śmiesznego spotkało, ale w sumie wyjdzie, że się chwalę albo się dowartościowuje (ahh, szwajcarzy potrafią dowartościować :D). Albo mogę napisać coś niemiłego o ludziach, ale dzisiaj mam taki dobry humor, że nie będę go sobie na wieczór psuła.
A wróciłam właśnie z Berna, gdzie mieliśmy Evaluationstreffen. Samo spotkanie w sobie było bardzo nie AFS-owe. Bardzo siedzące, właściwie, pogadaliśmy i skończyło się półtorej godziny przed czasem. Potem wybrałam się z jedną rosjanką trochę na starówkę, trochę posiedziałyśmy w księgarni, aczkolwiek nie jest jednak Coco.
 Co 2 minuty pytała się "Czego szukasz? Znalazłaś już czego szukasz?". I ciężko jej było zrozumieć, że ja niczego nie szukam, że tak jak zawsze, analizuję wszystkie dostępne książki języków których się uczę (aaaaaaaa, tu była cała szafka szwedzkiego plus zwykłe książki po szwedzku, teraz hrodzice mi powiedzieli, że w razie czego mam do nich zadzwonić i mi wyślą <3).

OK. to było tydzień temu. Przez ten tydzień miałam codziennie ochotę coś napisać, ale byłoby to w stylu, jaka ona jest tępa, jak można tego nie wiedzieć itp.
 Najbardziej wkurzającą osobą u mnie w klasie jest osoba, z którą wypadło, że robię układ gimnastyczny (a druga osoba, to akurat z którą się dogaduję:D).
A mianowicie (więc jednak piszę jak mnie tu niektórzy denerwują).
Robimy układ. Jako, że należę do osób raczej ruchowo a szczególnie gimnastyczno-akrobatyczno skoordynowanych (a tak mi się przynajmniej zawsze wydawało) to w naszym układzie robię dużo skomplikowanych rzeczy. Koleżanka, która do szczupłych i giętkich nie należy, nadrabia za to gadaniem, co ja mogę zrobić. A więc, nawija do mnie po szwajcarsku, a ja do niej, że jak powie po niemiecku to ją zrozumiem. Na co koleżanka pokazuje mi na migi. No to jeszcze raz, spokojnie, po niemiecku! Koleżanka dwa, trzy słowa typu DU, DAS, UND, DAS oczywiście do wszystkiego obfita gestykulacja. Ja już trochę bardziej zniecierpliwiona, mówię, że nie rozumiem! Ale nie rozumiem o co jej chodzi i ma to powiedzieć po niemiecku, ale w całości, zdaniami, bo ja bez problemu prawie wszystko rozumiem! Na to koleżanka "Fast" i dalej wymachuję z rękoma i DAS, DAS, DU a na koniec piękne ABER VERSTEHHHHHHHHHHHHHST DU? NEIN! Tu chyba moje emocje odczytała druga koleżanka i zaczęła normalnie po niemiecku tłumaczyć. a na koniec ulubiona koleżanka jeszcze raz VERSSSSSSSTEHHHHHHHHHST DU?

W zeszłą sobotę byłam z siostrami w Zurichu. Miasto ok, było trochę zimno, ale i tak zjadłyśmy sobie obiad nad jeziorkiem (nie miałam w sumie na to ochoty, bo ledwo co się dało gdzieś usiąść od ptasiegoszajse, ale one chciały więc powiedziałam że guet). Siedzenie na tym wietrze, przy jeziorze i ruchliwej ulicy umilali nam panowie i panie z Peru śpiewający w peruwiańskiej oprawie ABBĘ. 
Zdjęcia jeszcze nie zgrane, aparat daleko (no dobra, niedaleko, ale leże na moim nowym supermegawygodnym łóżku więc uznajmy, że daleko.

W tym tygodniu miałam trochę roboty, to chyba był mój szkolny najgorszy (=musiałam się uczyć) tydzień. W sumie zaczęło się pod koniec zeszłego tygodnia wielkim sprawdzianem z francuskiego, w tym tygodniu musiałam go poprawić, a miałam dużo do poprawy. Przeczytać pół nudnej książki, zrobić z tego notatki, generalnie matma, której nie ogarniam już (a ogarniałam!) bo jak byłam w Bernie w piątek, to ominęły mnie dwie matmy z nowym tematem, na niemieckim-literaturze, już funkcjonowałam jak uczeń, na gramatyce robię swoje (a raczej walczę żeby nie zasnąć). Angielski, trzeba było przeczytać też, na szczęście tylko 5 niedługich rozdziałów. Książka jest beznadziejna, gwiazdkowa, o tym, że jakieś małżeństwo chcę ominąć święta. Nauczyciel UWIELBIA wszystko co amerykańskie, a ja zazwyczaj nie toleruję takich ludzi. Nie chodzi o to, ze ktoś pasjonuje się jakąś kulturą, uważam to za strasznie interesujące i takich ludzi lubię. Nie przepadam tylko za tymi, którzy nie wkładają chociaż trochę krytyki, dystansu w myślenie czy próby tworzenia wokół siebie takiego świata. I tak miesiąc temu wisiały nam nad głowami dynie (żeby tylko), a wczoraj przy wejściu powitała nas jakaś piękna świąteczna piosenka. Pożegnała nas za to Hawaiian Goodbye Christmas Song. 
Rzygam tym.
Uzależniłam się tu od takiej mocnej, expressowej kawy, nie wiem jak przeżyję bez tego w Polsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz